Bell - 2014-04-09 01:21:35

Karczma, czy bar..?
Tylko najstarsze istoty zamieszkujące Amorion, pamiętające zamierzchłe czasy Króla Mahdiego i Władcy Nerpha nazywały tego pokroju miejsca karczmami, czy gospodami. Dla całego motłochu kręcącego się w okolicach wszelkie meliny takie jak ta pubami lub barami właśnie.

Jakieś dziesięć, czy dwadzieścia lat temu musiało być tu naprawdę ładnie. Pewnie przychodzili tu spragnieni studenci, może na przywalonej aktualnie toną rupieci scenie występowały jakieś kapele... Teraz jednak zagorzali fani niszowych zespołów nie grzali miejsc przy ladzie. Teraz siedziała przy niej ledwie jedna kobieta, podczas gdy za jej plecami przy stoliku, na skrzynkach w których kiedyś pewnie przechowywano owoce - dwoje ludzi i jeden krasnolud grali o swoje ostatnie papierosy w karty. Krasnoludowi szło nader dobrze i pewnie, gdyby jego towarzysze byli nieco bardziej rozgarnięci szybko zorientowaliby się, że ten coś kręci.

Możliwe, rzecz jasna, że w knajpie był ktoś jeszcze!

Barman czujnym okiem spoglądał to na ponurą jak noc kobietę, to na coraz bardziej niespokojne towarzystwo strzegąc swego majątku... Majątku, który raczej nie świadczył o jego majętności. Ledwie kilka kegów ustawionych pod ladą zaraz pod delikatnie wysuniętą szufladą, w której spoczywały dwie paczki papierosów i gnat. Stary rewolwer, do tego w połowie pusty. Nic specjalnego. Jakieś śrubki, nakrętki, które w połączeniu z wcześniej wspomnianymi papierosami sumowały się na całokształt dzisiejszego utargu. Za nim, na regałach stało kilka obdartych z etykiet butelek, których termin ważności minął z dziesięć lat temu. Pewnie na zapleczu pędzono bimber, na którego spożycie stać było co majętniejszych

Tak kurwa teraz wygląda cały ten świat? To pytanie niczym królik przemknęła przez głowę kobiety  o ponurym spojrzeniu. Zaraz jednak czmychnęło nie zostawiając po sobie nawet tropu w skrytej pod krótko przystrzyżonymi, jasnymi włosami łepetynie. Nie było na nie odpowiedzi. Owa istota, choć robiąca wrażenie melancholijnej, flegmatycznej i... Kompletnej  niezainteresowanej otoczeniem miała w sobie coś niepokojącego... Może przez dwa colty zdobiące szeroki, skórzany pas jej przyszerokich i mocno obdartych spodni? Może przez szeroki nóż, który zajął miejsce u boku jednego z nich? Kto to wie.

Właśnie sączyła piwo. A raczej coś, co kiedyś mogło być piwem. Nieco glutowaty, galerowaty napój ledwie nadawał się do spożycia i gdyby nie fakt, iż niebieskooka miała naprawdę mocny (ach, te przykre doświadczenia) żołądek – najpewniej jego spożycie skończyłoby się całonocną wizytą w toalecie.

Najważniejsze jednak, że ów napój miał w sobie pokaźną jak na tutejsze realia nutkę procentów, które koiły nerwy w pierwszym od lat, tak bezpiecznym miejscu, które spotkała...
Bo nie była z okolicy.
Mieszkała bliżej tamtych maszyn...
Bliżej Molocha, o którym tu ledwie słyszano (dzięki takim jak ona!), który był tylko odległym niebezpieczeństwem, niemal fikcją, która przecież od wojny nie zabiła nikogo z tutejszych i nie wyglądało na to, by zabić miała! Tutaj powoli już spod dawnych zgliszcz wyłaniał się barwny, bezpieczny świat. Stawiano domy z blachy falistej. Łatano ruiny starych budynków. Osada ta, niegdyś wioska zwana Kucybolem nabierała barw i do dzisiejszej nocy jej nieliczni mieszkańcy byli święcie przekonani o tym, że im nic nie grozi... Że przejezdni tylko wyglądają tak strasznie, że tak naprawdę nikt niebezpieczny nie porywa się w podróż do stolicy!

Właśnie! Do Elakki, przewijającej się w opisach bohaterce został jeszcze ledwie dzień drogi.. Zakładając, że kamper, który sprawiał wrażenie żywcem wyrwanego z lat 80 nie zepsuje się w czasie jazdy... A zdarzało mu się to ostatnimi czasy często... Szczęście chyba tylko sprawiało, że nagromadzone w nim graty okazywały się przydatne na tyle, by go załatać... Do pierwszego przystanku przynajmniej, w którym ktokolwiek mógł naprawić wóz.

Azalia – bo tak miała na imię owa istota spojrzała leniwie w zabrudzone, zabite do połowy dyktą okno. Ściemniało się powoli... Pewnie za kilka chwil mieszkańcy oderwą się od pracy, by zasmakować odpoczynku w jedynym w tym miasteczku lokalu...
Może coś choć na chwilę ukoi nudę.

Lunathia - 2014-04-18 01:44:10

Zbliżał się już wieczór, gdy stanęła u bram miasta. Zaklęła cicho. To nie była Elakka, tylko jakaś mała wiocha, znajdująca się nieopodal. Źle... Bardzo źle. Była spóźniona o przynajmniej trzy dni drogi, a liczba ta wkrótce miała wzrosnąć. Poruszała się na piechotę, więc dotarcie do dawnej, tętniącej życiem stolicy Amorionu miało zająć jej jeszcze co najmniej tydzień. A już za pięć dni Pełnia... Jeśli nie zdąży nie zdoła pokazać nieświadomym mieszkańcom Cudu i będzie musiała odłożyć swoją Misję dopiero na kolejny miesiąc.

- Oh, Czcigodna Anariel! - Westchnęła, może odrobinę zbyt głośno. - Ja, Twoja oddana służka pokornie błagam Cię, byś pozwoliła mi rozpocząć moją Misję Nawracania Zbłąkanych Dusz już teraz. Nie każ mi dłużej czekać! Jestem już gotowa! - Ostatnie zdanie niemalże wykrzyczała, w taki sposób, że kilkoro typów spod ciemnej gwiazdy, zasiedlających tę uliczkę podniosło na nią wzrok.

Niewiele mogli jednak zobaczyć, gdyż całe ciało kryło się pod ciemno-granatowym, szczelnie pozapinanym płaszczem. Nawet na ręce miała naciągnięte rękawiczki. Głowę chronił jej sięgający niemal do oczu kaptur, spod którego wystawały pojedyncze kosmyki włosów koloru jasno perłowego blondu. Twarzy nie sposób było ujrzeć, gdyż skryta była pod grubą chustą. Tylko wielkie, szafirowe oczy, zdawały się połyskiwać, jakby trawione chorobliwą gorączką. Wokół nich znajdowała się skóra, będąca jedynym, nieosłoniętym skrawkiem ciała. Dziwnie poszarzała, pomarszczona i jakby nieco popękana skóra. U pasa kołysała jej się maczeta w wyrytymi symbolami oraz pokryty runami magnum 44 z doczepionym laserowym celownikiem optycznym. Cóż... Nie było zbyt dobrym strzelcem, więc jakoś się trzeba było wspomagać. Przez ramię miała przewieszoną sporą, czarną torbę, wypchaną różnego rodzaju skrzyneczkami z substancjami i fiolkami z nietłukącego się szkła. W końcu, gdy we własnych żyłach płynie czarna, trująca krew, trudno nie skorzystać z okazji i nie zacząć wielkiej przygody z chemią.

Skierowała swe kroki ku pobliskiemu pubowi. Od dwóch dni nic nie jadła, ani nie piła, a jedynymi przerwami, które robiła, były te, podczas których zażywała środki pobudzające i wzmacniające ze swojej 'apteczki'. Niestety nawet one nie były w stanie zastąpić jej cudownego, kojącego snu ani pożywienia. Zwłaszcza teraz... Gdy zbliżała się Pełnia i potrzebowała pełni swoich sił, by móc ją przetrwać. 

Czuła, że jak zaraz czegoś nie spożyje, ani nie zaśnie, to oszaleje. I jeszcze to cholerne swędzenie. Ledwie powstrzymywała chęć uporczywego drapania. Chwiejnym krokiem przestąpiła próg tej paskudnej speluny i dotarła do lady.

- Dawaj mi tutaj szybko jakiś napój izotoniczny, a jak nie masz, to zwykłej wody. I stek. - Zażądała mocnym, choć mocno chrypiącym głosem, siadając obok nieznanej sobie, ponurej kobiety. Zignorowała krasnoludy. Najchętniej by splunęła na ich widok, ale wiedziała, że taki gest nie zostanie zbyt przyjemnie odebrany, a nie chciała ginąć męczeńska śmiercią, bo któż by wtedy służył Przewspaniałej Anariel? Nieznośne krasnoludzkie łajdaki, dla których nie było już ratunku?

Frodo - 2014-04-19 00:48:02

Chłodna wilgotna noc, jakąś godzinę temu padał lekki deszcz, właściwie mżawka. Przemoczony Elgar nawet nie wie czy jest koło północy, czy może zaraz zacznie świtać. Jego myśli nie są zajęte upływem czasu, znów dopadł go dołek. Już nie tak straszny jak kiedyś, ale on zawsze się pojawia. Za każdym razem kiedy musi opuścić miejsce dotychczasowego zamieszkania. Zamieszkania! Ciężko nazwać zamieszkaniem kilkudniowy pobyt w karczmie na jakimś odludziu! Znowu musiał się przenieść, a dlaczego? Bo nikt nie lubi mutantów, no może poza niewielkim wyjątkiem potwierdzającym regułę. Mutanty są złe, są gorsze niż psy. Po psach wiadomo czego się można spodziewać, mutantom nikt nie ufa. W ciągu ostatniego miesiąca dwu metrowy mutant o zielonkawym zabarwieniu skóry nie miał lekko, najpierw osądzono go o pobicie pewnego małego gówniarza, który bał się przyznać że to te złośliwe typki znowu się na nim wyżywały. Potem Elgar sam oberwał, wydaję się to dziwne patrząc na posturę mutka, ale wszelkie niejasności się rozpływają kiedy wychodzi na jaw że napadła na niego grupka agresywnych dresów którzy biją wszystko co im się nie podoba wyłącznie dla sportu. Tym razem, czyli kilka godzin temu po prostu nie spodobał się karczmarzowi, z resztą nie pierwszy nie ostatni raz.

Idąc dziurawymi resztkami asfaltu Elgar poczuł jak woda wlewa mu się do buta, jeszcze tego brakowało. Kałuża nie większa niż pół metra na pół metra a on akurat musiał w nią wdepnąć. Rzucił paroma bluzgami w stronę kałuży. Naraz przypomniały mu się Martwe Bagna, to stamtąd pochodził, ale nie zamierza tam wracać. Urodził się jako skutek uboczny eksperymentu którym była jego matka. Została ona sprzedana szalonym medykom w fabryce dziwadeł którzy cały czas tworzą niespotykane mutacje ludzi i zwierząt w ruinach byłego szpitala. On miał szczęście, jego matka umarła przy porodzie, a On w wieku 13 lat został zakwalifikowany jako nieprzydatny, po czym został wydalony z placówki. Przez ten cały czas był poddawany eksperymentom, monitorowany był całą dobę. Nauczył się tam pokory, był chodzącą przeciwnością, paradoksem i porażką badaczy. Mimo wysokiego wzrostu, sporej masy mięśniowej i wrodzonym warunkom na wzorowego wojownika, zmiany w jego ciele były na tyle dalekie że nawet mimo prób, naukowcom nie udało się zaszczepić w nim nienawiści czy chęci zemsty. Elgar jest łagodny jak baranek, ucieka od walk i nigdy nikogo nie zabił. Nie jest on może chodzącym przykładem idealnego wychowania, ale ma honor.

Nareszcie, w oddali wreszcie zobaczył jakiś jasny punkt, wygląda na jakiś bar, karczmę czy pub. Właściwie to wszystko jedno. W dzisiejszych czasach może to się nawet nazywać domem publicznym, tego typu lokale specjalizują się w wielobranżowości. Takie wszystko w jednym, szkoda tylko że nie można przyjść tam tak jak w opowieściach które słyszał. Przyjść, przywitać się ze znajomymi, zamówić piwo i obejrzeć mecz w telewizji. Jeszcze nie dowiedział się co to właściwie znaczy, ale całość komponowała się bajecznie. Kiedy zbliżał się do przybytku wątłe światło przebijające się przez te niezabite okna oświetliło jego przyciasne poprzecierane jeansy i brązową kurtkę. Zanim jednak wszedł on do środka, zajrzał przez okno czy nie wplącze się w kolejną zadymę. Krasnolud z człowiekiem grający w karty i dwie kobiety przy barze. To chyba nie wróży kłopotów. Otrzepał rozczłapane skórzane buty za kostkę i wszedł do środka, musiał się schylić żeby nie zahaczyć o futrynę. Widząc brak wolnych miejsc przy barze zwrócił się do barmana.
-Dobry wieczór, są wolne pokoje?
-Witam, dzisiaj już nie, ale z tego co wiem jeden się zwolni tej nocy. - odpowiedział barman -
-W takim razie poproszę o coś na ząb i kufel czegoś co ugasi pragnienie - ostrożnie złożył zamówienie spoglądając na towarzystwo przy barze. Niestety, nie miał gdzie usiąść, jedyne wolne miejsce znajdowało się przy parze hazardzistów z których jeden chyba nie ma dzisiaj szczęścia. - Nie macie może więcej stołków? nie chce przeszkadzać tamtym panom.
-Niestety, po ostatniej rozróbie zostało to co widzisz, możesz wziąć to krzesło od nich, nie pogniewają się chyba. - odpowiedział Barman nie odrywając nawet wzroku od przygotowywanego przez siebie dania. Elgar zrobił więc tak jak mu kazano. Przystawił krzesło do baru. Kiedy na nim usiadł głową sięgał tak samo wysoko jak kobieta siedząca obok niego. W końcu dostał swoje zamówienie, tego mu było trzeba, coś ciepłego do zjedzenia i jakiś substytut piwa do popicia. To wystarczyło aby chociaż na chwilę zapomnieć o swoich problemach.

Bell - 2014-04-20 23:17:08

Azalia nie zamierzała się ani witać z nowoprzybyłymi, ani nawet poświęcać im jakiejś szczególnej uwagi... Spojrzała wpierw na kobietę, której odór drażnił nozdrza, które przecież już niejeden smród wdychały... Zmarszczyła brwi przyglądając się jej od góry do dołu.
Później, z nowoprzybyłym mężczyzną uczyniła dokładnie to samo. Poświęciła mu sekundę, może dwie swojego czasu. Gdy już odnotowała, co miała odnotować – pochwyciła za swój kufel, by potężnym haustem opróżnić jego zawartość. W głowie powoli zaczynało jej szumieć. Był to znak, że czas już na udanie się na odpoczynek. Ona nie zamierzała trwonić swojego dobytku na komfort noclegu na sienniku, czy zatęchłym materacu – do tego za opłatą!  Stanowczo wolała spać w swoim samochodzie. Wtedy czuła się dużo bezpieczniej... Nie tyle o siebie, co o wszystko co miała ze sobą... Cały swój dobytek, mieszczący się w kamperze.
Zapali jeszcze. O tak...
Sięgnęła do kieszeni po sfatygowaną, sklejoną tu i ówdzie paczkę. Lucky Strike – tak głosił napis na opakowaniu, podczas, gdy w środku znajdował się prawdziwy misz-masz najróżniejszych papierosów. Głównie skręcanych ze starego, wyschłego już tytoniu z dodatkami o których kobieta nawet nie chciała słyszeć... Przynajmniej od czasu, gdy na jednym z targów spotkała się z dwoma, przerażającymi słowami – „szczurze bobki”. To naprawdę nie brzmiało zachęcająco... Jednak jakby na to nie spojrzeć – papierosy powoli stawały się towarem deficytowym. Ciężko było o porządne marki, a taki...  recykling -  można by rzec – póki co sprawdzał się na rynku.
Po chwili już w powietrzu wiedziona dłonią krótkowłosej świsnęła zapalniczka. Benzynowa. Niegdyś traktowana jako swego rodzaju rarytas teraz stała się najrozsądniejszą drogą na pozyskanie ognia... Porządna, nie psuła się. Mówiło się, że ma dożywotnią gwarancję. Zippo.
Między spierzchniętymi wargami zaraz znalazła się biała bibułka, z której powoli, ku górze uniósł się blady, cienki sznur dymu. W nozdrza uderzyła woń podłej jakości tytoniu.
- Oszust! – Chwilę błogiej ciszy przerwał krzyk dochodzący ze strony stolika hazardzistów. A wrzeszczał mężczyzna, którego krasnolud oczyścił niemal do cna.
Chcąc nie chcąc – wiedziona ciekawością Azalia odwróciła głowę w tamtym kierunku.
- To jest kurwa niemożliwe żeby mieć takie szczęście! Żmija z ciebie! Żmija, gangster i oszust! Kurwiarz! Skurwysyn! – Ciężki bas trzaskał jakoby biczem raz po raz uderzając w człowieka ze skały. Słowa mieszały się i plątały w nerwach. Przepełniony goryczą bankrut nie wiedział chyba nawet co mówi i jakie to może mieć konsekwencje.
Oblicze wygranego rumienić się zaczęło – nie ze wstydu, czy zmieszania – zwyczajna wściekłość zagościła na jego  twarzy wykrzywiając brwi w złowieszczym grymasie, napinając policzki, zapalając ogniki w ledwo widocznych spod krzaczastych brwi ślepiach.

Lunathia - 2014-04-21 01:50:36

Nie zwracała uwagi na pozostałych gości. Nie interesowało ją, czy kobieta siedząca obok się jej przypatruje, czy nie, ani czy przybywają nowi goście do karczmy. Dla niej liczyło się teraz tylko jedno. Jedzenie. Wpatrywała się w ten nie będący pierwszej świeżości kawał mięsa, jakby był największym cudem świata. Czuła, jak kiszki grają jej marsza, a oszałamiający zapach podgniłego mięsa przyjemnie drażnił jej nozdrza. Zapewne normalny człowiek bałby się dotknąć to zielonkawe szkaradzieństwo, a co dopiero wziąć je do ust, ale Lunathia... Ona widziała to w inny sposób. Czarne Mokradła, z których pochodzi, to jedno wielkie składowisko szkodliwych substancji, najczęściej radioaktywnych i trucizn. W porównaniu z tamtymi okolicami, obecne w tej wiosce powietrze oraz wątpliwej jakości pożywienie były dla niej najczystszymi i najbardziej zadbanymi rzeczami z jakimi kiedykolwiek miała do czynienia. Zabawne.

Jadła szybko, nie przejmując się, że to niezdrowe. Widać było, że jest bardzo wygłodniała po podróży i nie specjalnie przejmuje się odpowiednimi manierami. Zresztą... Każdy kto w tak parszywych czasach przejmował się jakimś niedorzecznym savoir-vivre'm, musiał mieć zdrowo pomieszane w głowie. Nasyciwszy pierwszy głód i pragnienie, zaczęła jeść wolniej i ostrożnie rozglądać się po pomieszczeniu. Dopiero teraz zaczęła się przyglądać pozostałym gościom.

Kobieta o krótkich włosach... Jakże ona cudownie normalnie wyglądała. Nie tknięta żadna szkaradna mutacją, osoba, zapewne walcząca z tym Przeklętym Źródłem Wszelkiego Zła, Molochem.
Patrzyła dalej.
Jakiś wysoki zielony... właściwie nie wiadomo co. Chyba człowiek... Zapewne tknięty mutacją... Luthia się uśmiechnęła. Bardzo dobrze. Jak dobrze pójdzie zademonstruje mu Cud i zdobędzie kolejnego Szlachetnego Wojownika w służbie Wspaniałej Anariel.
Dalej...
Grający w karty ludzie i ten cholerny, podejrzanie wesoły krasnolud. Coś kombinował.

Wtedy zaczęła się ich kłótnia. Jakże ona nie znosiła sprzeczek. Niewiele myśląc, najzwyczajniej w świecie wstała i stanowczym krokiem podeszła do feralnego stolika.
- Dobrzy ludzie! - Zaczęła mówić wyćwiczonym w przemowach, jednak nieco zbyt mocno skrzekliwym głosem. - I Ty Krasnoludzie. - Obdarzyła niskiego Człowieka Ziemi lekko pogardliwym spojrzeniem.
- Zaniechajcie tych bezsensownych sprzeczek i zamiast przejmować się dobrem doczesnym, skupcie się na czymś, co naprawdę ma jakieś znaczenie! Bo cóż znaczą bezsensowne przedmioty, kiedy wielkie zło, niemalże czyha za naszymi drzwiami, gotowe w każdej chwili nas dopaść? - Zaczęła kaszleć, mając przez chwilę problem ze złapaniem oddechu. Na ręce, którą zasłoniła usta, zostało kilka ciemnych plam, w których znajdowały się małe grudki. Wokół rozszedł się zapach gnijącego mięsa.

Frodo - 2014-04-24 00:19:22

Chyba to nie był najlepszy moment... Wystarczyło że zielony wędrowiec na chwilę zagościł w skromnym przybytku dla podróżnych, a atmosfera zdawała się być tak gęsta i że Elgar był gotów wyciągnąć swojego spracowanego kozika o już lekko tępym ostrzu i pokroić ową atmosferę na cieniutkie plasterki. Jednak i ta wizja została przez niego szybko porzucona gdy dojrzał szeroki nóż bojowy kobiety o niezakrytej głowie. Wyciągając swój prosty nożyk zbłaźnił by się tylko jak dziecko. Nieznajoma otulona płaszczem kobieta wstała i podeszła do hazardzistów. "Ona jest niepoważna, zaraz pogorszy sytuację" Pomyślał Elgar odwracając się na krześle, aby mieć lepszy wgląd w rozwijającą się właśnie sytuację.

Zdenerwowany krasnolud uderzył pięścią o blat stołu i pech chciał że w tym właśnie momencie, starannie ułożone karty wypadły z pojemnego rękawa swetra. Nie pomogło nawet szybkie zrzucenie ich pod stół, dwóch wyrolowanych współgraczy widząc to padło w furię. Jeden z nich chwycił oszusta za szmaty i ze złością zażądał swoich pieniędzy, krasnolud jednak zamiast posłusznie i z pośpiechem wykonać jego delikatną prośbę zwyczajnie zaśmiał mu się w twarz wyrzucając pogardliwe słowa.
-Nic nie dostaniesz frajerze! Kto nie potrafi grać nie powinien nawet na karty patrzeć!
Słowa te jak benzyna wylana do ognia rozpaliły wściekłych mężczyzn którzy rzucili się na brodacza, ten jednak przewidując taki rozwój sytuacji odrzucił kopniakiem stół razem z opartymi o niego mężczyznami. Jeden z nich całym pędem wpadł na jasnowłosą kobietę w żołnierskich luźnych spodniach.
Kiedy stół już nie zasłaniał agresora oczom pozostałych pokazała się gładkolufowa strzelba SPAS-12.
Kanciarz pociągnął za rękojeść ładując shotguna i wycelował nim w drugą ofiarę.
-Macie jakieś obiekcje co do mojej uczciwości? - spytał z szyderczym uśmiechem na ustach wstając z krzesła.

Bell - 2014-04-30 20:51:47

No to kurwa pięknie. To właśnie przemknęło przez myśl Azalii, gdy sytuacja w barze przyjęła taki, a nie inny obrót. A chciała tylko zasmakować odrobiny trunku, zażyć kszty spokoju... I wrócić do swojego kampera. Tak, miała to zrobić nim na końcu papierosa zatlił się żar. Miała to zrobić chwilę temu, a wtedy było tu jeszcze stosunkowo spokojnie. Coś ją zatrzymało, ta poczwara tkwiąca wewnątrz niej, ta, która stale przyciągało do jej osoby niebezpieczeństwo. Westchnęła z lekką irytacją przykrytą szlachetną, szeroką maską obojętnośći, gdy z rękawa krasnoluda na podłogę wysypały się karty. Krasnolud okazał się być - co chyba oczywiste - oszustem.
Nie było zbyt wielkiego pola do interwencji... Tamtych było dwóch, ona jedna... I choć mogłaby pozbawić krasnoluda głowy (ten nie stawiałby oporu, siedział tyłem do niej, a kto jak kto, ale Azalia... nie krępowała się atakować pleców).
Wszystko działo się tak szybko. Ktoś nawet na nią wpadł. Tak!
Ktoś-na-nią-wpadł.
I to się jej nie spodobało.
Krew zagotowała się w żyłach,a krótkowłosa podniosła rozpalone żywym ogniem spojrzenie na mężczyzn. Miała odwarknąć... Miała nawet ochotę sięgnąć po broń, gdy do jej uszu dotarły słowa kapłanki.. Chyba kapłanki. Nawiedzonej niewiasty, która przemawiała tonem tych kaznodziei, którzy w jej skromnej opinii - gówno się znali.
Jeszcze kurwa piękniej. To kolejna myśl, która niczym królik czmychnęła pod czerepem Azalii.
I niestety - nie myliła się.
Krasnolud zarechotał i rozjuszony, rozgrzany poprzednimi wydarzeniami spojrzał na kobiecinę, próbującą na daremnie opanować sytuację.
Mężczyźni przestraszeni shotgunem nawet nie odwarknęli się na słowa Człowieka Gór.
- Nikt? Nic! W takim razie... - Uśmiechnął się odsłaniając rząd niekoniecznie równych i nie do końca białych zębów. - W ramach rekompensaty zapłacicie wszyscy...
Oho... Już chyba było wiadomo do czego zmierza.
- Już, już... Pokazujcie co tam macie! - Zarechotał mierząc to w jednego, to w drugiego mężczyzny. - Piękna pani i ta kasłata i... Zielony też! - Tu stał się niestety czujniejszy. Mierzył każdego wzrokiem uważając, by nikt nie umknął mu choćby na chwilę.

Lunathia - 2014-05-06 01:43:09

Gdy Lunathia przestała kaszleć, spojrzała niepewnie na krasnoluda. W jej oczach zaś malowało się, coś jakby niedowierzanie. No bo jak to... Odrzucić wiarę w Anariel... Tak po prostu? Ostrożnie wyciągnęła przed siebie, zakutą w granatową rękawiczkę, rękę, wykonując gest, jakby chciała wytrzeć pokrywające ją krwawe strzępy, o swojego napastnika.

Nie zrobiła tego, oczywiście.

Zamiast tego, powoli cofnęła rękę i uniosła ją ku twarzy. Ściągnęła, zakrywającą twarz chustę. Oczom krasnoluda ukazał się potworny widok. Lunathia nie miała twarzy. Miała jedną wielką układankę, stworzoną z ledwie trzymających się ze sobą płatów skóry o mniej, bądź bardziej dziwnym kolorze. Znajdował się tam kolor zielony, siny, żółty, nawet fioletowy. W tej plątaninie odłażącej skóry trudno było dopatrzeć się ust. Mimo to, uśmiechnęła się szeroko, rozrywając kilka płatów, spomiędzy których wyciekła żółta ropa i śmierdząca zgniłym mięsem przeźroczysta posoka.

- Nie radzę. - Mruknęła zimno mocno zachrypniętym głosem, zwracając się wprost do krasnoluda. - Zapach mojej krwi zabije cię, nim dotrzesz do drzwi. Nie wspominając już o tym co się stanie, gdy Ciebie dotrze. - Zaśmiała się skrzekliwie. Nie dawało się po niej poznać, ani śladu blefu. Ale z drugiej strony, czy po wyćwiczonej w mowach osobie da się go wyczuć?

Wolną ręką powoli zaczęła sięgać ku swojemu magnumowi...

Frodo - 2014-05-12 00:09:58

No i mamy kurwa. Żeby to on chociaż fajek miał dostatek, ale nie, ledwo mu na kolacje i nocleg starczy, a ten jeszcze chce go ich pozbawić.  Pojedyncza kropla potu zagościła na łysej zielonej głowie podążając w dół czoła, aby zatrzymać się na brwi. Jednak Elgar wiedząc że strach i panika mu nie pomoże postanowił zachować zimną krew, był nawet w komfortowej sytuacji, oczywiście jeśli tak można to nazwać. Siedział z boku, nikt na niego nie wpadł, ale nie, jednak ten niski popapraniec jednak go zauważył i go zmierzył strzelbą. Z resztą, kto by nie zauważył kogoś dwa razy większego od niego samego.

Ale zaraz, dwa razy większego... W oczach mutanta zaświeciła iskierka, wymyślił coś co mogło mu pomóc zachować nadzieję na szczęśliwe zakończenie owej dennej sytuacji. Wstał z krzesła wyciągając papierosy z kieszeni tak, aby krasnolud nie pomyślał przypadkiem że dobywa broń. To byłoby ostatnie czego by pragnął. Już widział w wyobraźni jak krasnolud naciska spust wysyłając grad malutkich, albo i większych kulek tworząc z jego twarzy podobiznę jakiegoś muzyka co sobie postanowił życie w wieku 27 lat postanowił skrócić sobie życie robiąc sobie makijaż za pomocą garści śrutu i prochu strzelniczego.

Wstał i z papierosami w dłoni zaczął iść do oszusta, ten wycelował w niego i ze zdziwionym wyrazem twarzy zadartej ku górze krzyknął do niego.
- Stój gdzie stoisz zielony popaprańcu! - Po czym podniósł strzelbę w górę jakby strzelał do kaczek.
- Chciałeś moje papierosy, nie będę nimi rzucał, trochę szacunku dla tytoniu. - odpowiedział beznamiętnie kryjąc ze wszelkich sił napięcie wyciskające z czoła kolejną kroplę potu. - oddam do rąk przyszłego właściciela jeśli łaska.
Powiedział nie zatrzymując się ani na chwilę. Kiedy był już na odległość lufy od krasnala wyciągnął rękę z walutą do oszusta. Gdy ten wyciągnął rękę żeby zabrać fajki Elgar korzystając z okazji kopnął strzelbę znajdującą się na wysokości nawet nie pasa na bok. Niestety ta nie wypadła z rąk właściciela, ale przynajmniej nie była już wycelowana w świecącą się od potu glacę Elgara. Chwycił za nią i wyrwał z rąk zaskoczonego krasnoluda i wyrzucił ją w kąt speluny, łokieć o mało nie przeszedł nad głową oszusta, ale jednak ją trafił, zamroczony zatoczył się zaciskając i otwierając na zmianę oczy. Teraz, albo nigdy! Chwycił za kobietę będącą przyczyną zamieszania i uderzył lekko ramie drugiej. - Spadamy! - Krzyknął stanowczo i wyleciał za drzwi knajpy powoli zaczynając rozumieć co miała na myśli ta kobieta mówiąc że zginą przez zapach jej krwi.

Bell - 2014-05-12 00:38:36

Tego się nie spodziewali... Ani Azalia, ani krasnolud, który mimo iż stawiał opór ostatecznie został pozbawiony broni.
Kobieta uniosła brwi, rozwarła powieki i uchyliła usta nie wierząc jakie... Szczęście mieli. Dłoń automatycznie zsunęła się w stronę kabury, a Azalia – ignorując początkowo szturchnięcie jakim uraczył ją mutant pochwyciła za broń. Ta po chwili została przeładowana, a w głowę krasnoluda pomknął pocisk. Krótkowłosa nie zamierzała żałować na niego amunicji... Nie jednego naboju, który wbijając się w czaszkę sprawcy całego zamieszania pozbawił go nie tylko życia, ale i fragmentu mózgu, różowa maź opadła na podłogę tuż przy krasnoludzie. Tak, wykorzystała sytuację, by pchnąć szumowinę, stojącą jej na drodze prosto w kościste ramiona Śmierci. 
Nie zamierzała również marnować okazji na zdobycie strzelby. Przeszła zatem przez salę, zacisnęła na niej palce i zarzucając przez ramię, nie oglądając się na pozostawionych w osłupieniu – barmana, oraz hazardzistów – opuściła przybytek. Splunęła jeszcze na ziemię, rozejrzała się i... Wtedy właśnie – zarówno do uszu jej jak i pozostałej dwójki dotarł ryk silników. Najwidoczniej zbliżał się gang. Nie odpocznie tej nocy... Zorientują się co wydarzyło się w barze, a wtedy lepiej żeby jej już tu nie było.
A ten zielony uratował jej życie.
Ta śmierdząca zdechlizną kobieta również próbowała się do tego przyczynić.
Ludzie spod granicy nie zapominają takich rzeczy do kurwy nędzy!
- Tam jest mój wóz. – Rzekła uśmiechając się półgębkiem. Chcąc nie chcąc – mimo iż miała w planach uniknąć kłopotów – adrenalina buzowała w jej żyłach. A ona uwielbiała to uczucie, uwielbiała, gdy serce łomotało mocniej, gdy... Gdy po prostu coś się działo. – Zapraszam. Na pogaduszki będzie czas później.  – Tak uprzedziła wszelkie ewentualne pytania. Choć chyba wspomniany wcześniej, coraz głośniejszy hałas silników chyba nie zachęcał do rozmów.
Kierowała się w stronę starego, obdartego samochodu z wbudowaną przyczepą. Winnebago Chieftain z 1973 roku nie prezentował się nazbyt okazale... Wyglądał jednak na sprawny.

Lunathia - 2014-05-14 22:19:17

Już sięgała po broń. Już miała spróbować zestrzelić krasnoluda, ale szczęśliwie ktoś ją ubiegł. W sumie, sama nie była pewna, czy z nawet z takiej odległości bez celowania byłaby w stanie w niego trafić. W końcu ile razy można liczyć na swój dziki fart?

Gdy poczuła, że jest ciągnięta, nie opierała się i dała się wyprowadzić z karczmy, zbyt zszokowana nagłym zwrotem sytuacji, by zareagować w jakikolwiek inny sposób. Dopiero, gdy opuścili przybytek i dołączyła do nich krótkowłosa kobieta, odzyskała pełną jasność umysłu i wyrwała się w uścisku nieznajomego z cichym prychnięciem. Zaraz później zaczęła się mocno drapać po ciele. Ot, taka reakcja na dotknięcie przez obca osobę.
- Dzięki. - Wychrypiała krótko, mimo wszystko.

Gdy usłyszała ryczące motory tych pierdolonych krasnali, krótkowłosa nie musiała ponawiać swojej propozycji i Lunathia, niemalże jako pierwsza znalazła się przy samochodzie. Może to dziwne, może nie, ale jakoś nie miała ochoty zbyt szybko umierać. Któż wtedy by tak oddanie służył Przewspaniałej Anariel?
- Nie zarazicie się. - Rzuciła krótko, pakując się do samochodu.

Frodo - 2014-05-17 18:20:29

Zielony wybiegł na zewnątrz kiedy usłyszał strzał. Wzdrygnął się czując jak gęsia skórka przechodzi przez jego plecy. Przecież nie chciał go zabijać, choć Krasnolud pewnie zabiłby go bez wahania, no nie licząc tego które ocaliło jego zieloną skórę. Chociaż! Oby tylko nie... Nim jednak skończył myśleć kobieta której nie trzymał właśnie na plecach wyszła ze speluny trzymając strzelbę. Jej się pewnie przyda, o ile działa. Sytuacja już się chyba uspokoiła, cuchnąca kobieta zsunęła się z pleców Elgara  po czym już wchodziła do campera na zaproszenie właścicielki.

- OK! - Tyle tylko zdążył krzyknąć zanim rozpędził swoje cielsko do samochodu. Wchodząc przez ciasne drzwi niemal nie walnął łysiną w futrynę. Wnętrze chyba jednak bardziej przypominało ciężarówkę złomiarzy niż pierwowzór tego samochodu. Wszędzie części i rupiecie. Mutant nie był pewien, ale chyba w rogu przy toalecie widział zapasowy silnik! Choć mógł się mylić, nie był zbyt dobry z techniki, no bo skąd? Usiadł blisko drzwi, nie chciał się pchać do środka zwłaszcza że była tam już właścicielka długiego płaszcza. Patrząc na nią i chcąc nie chcąc biorąc oddech pomyślał że będzie trzeba uchylić okno, kiedy ta nie patrzyła w jego stronę uczynił tak jak pomyślał starając się wyglądać jak gdyby zapach bardziej przypominał ten z odświeżaczy niż ten z ubojni zamkniętej tydzień temu. Kiedy wszyscy znaleźli się na pokładzie powiedział na tyle donośnie aby dało sie go słychać spośród ryku motocykli nie wiedzących co to tłumik i stuku kopanego żelastwa.
- Jestem Elgar, lepiej się pośpieszmy bo tym im nie uciekniemy.

Bell - 2014-05-22 22:45:21

Jej chyba smród nazbyt nie przeszkadzał. Nie komentowała go bynajmniej ani gestem, ani słowem, ani nawet myślą.
Zasiadła za kierownicą auta. Wsunęła kluczyk do stacyjki i uprzednio jeszcze odrzucając delikatnie strzelbę krasnoluda na bok – przekręciła. Silnik zarzęził, zaskwierczał i zgasł... Tak samo stało się również za drugim razem. Samochód odpalił dopiero przy trzeciej próbie, co Azalia skwitowała głośnym, pełnym ulgi westchnieniem. Ten kamper lubił psuć się w najmniej odpowiednich momentach.
Wnętrze samochodu było istną ruiną. Na ziemi leżał stary, popękany materac, a cały tył samochodu zapchany był różnorakimi śrubkami, sprężynkami, butelkami... Po prawej stronie leżał nawet zużyty boiler. Po chuj jej było to wszystko? Ciężko dociekać.
- Azalia. – Przedstawiła się.
A na zapewnienia ze strony Luny zwyczajnie skinęła głową.
Nie minęła chwila, a cała trójka już zmierzała szosą w kierunku stolicy. Krasnoludy nie będą wiedzieli nawet gdzie za nimi jechać... Wszak jakby na to nie spojrzeć droga ku stolicy była niejedna, wszystkie równie (nie)wygodne, a tamci potrzebowali jeszcze czasu na to, by choćby zorientować się, że ich druh nie żyje... Nie spowiadała się barmanowi dokąd jedzie, którędy jedzie. I z całego serca liczyła na to, że ani Luna, ani Elgar również tego nie zrobili.
Adrenalina powoli zaczęła opadać, blondynka się uspokoiła i teraz dopiero zagaiła rozmowę.
- Jadę do stolicy. – Poinformowała w końcu łaskawie... Wszak nie wiedziała, czy ich drogi zmierzają w tę samą stronę. – Jeśli mieliście inne plany, mówcie teraz.
Może ich nawet podrzuci...
Zerknęła na licznik przedstawiający stan zbiornika paliwa. Nie było źle. Jej towarzysze spod granicy postarali się, by mogła bezpiecznie dojechać w tę i z powrotem.

Lunathia - 2014-05-27 01:27:55

Cały czas uważnie przez szyby w aucie spoglądała na zewnątrz, wypatrując pościgu. W ręku wciąż dzierżyła swojego magnuma, najwidoczniej chcąc być przygotowana na użycie go w razie potrzeby. Nie, żeby łudziła się że trafi. Po prostu chciała się poczuć nieco pewniej. W końcu na Czarnych Mokradłach, z których pochodzi nie ma dróg przystosowanych do jazdy samochodem... Jakoś te spalinowe maszyny nigdy nie wzbudzały w niej zaufania...

Atak swędzenia minął, więc przestała się drapać, chociaż mdły, słodkawy odór gnijącego mięsa szybko wypełnił wnętrze pojazdu. Nasunęła z powrotem opaskę na twarz, tak że znowu było widać tylko jej chabrowe oczy i odrobinę skóry wokół nich.

- Lunathia, miło Was poznać. - Zaskrzeczała, głosem zniekształconym przez chrypę i materiał.
- W mniej niż pięć dni muszę dotrzeć do stolicy, więc będę zobowiązana, jeżeli zechcesz mnie tak dostarczyć. Mogę dać Ci nawet truciznę do kul. - Spojrzała znacząco na jej broń. Nie lubiła być komuś coś dłużna, więc wolała na starcie omówić cenę swojego przejazdu... Ot, tak na wszelki wypadek, by później nie wynikła żadna nieprzyjemna sytuacja. Właśnie... Później... Na samą myśl, podrapała się po ramieniu. Za niecałe trzy dni zacznie odchodzić od zmysłów, ale... Najukochańsza Anariel zechce jej pomóc i obdarzy ją swoją łaską... Prawda?

Frodo - 2014-05-28 00:03:18

- Jestem Elgar, mi również miło was poznać. - Powiedział od niechcenia patrząc się w okno. Chyba zapowiadało się na deszcz. To nawet lepiej, motocykliści  nie przepadają za taką pogodą, ale kto by tam zrozumiał krasnoludy? Te przerośnięte karły mają jednak sporo siły i uparty charakter, a jak dojdzie do tego chęć mordu dla zemsty po jednym z ich braci to nawet oni sami nie wiedzą co się dzieje w tych ich małych móżdżkach. 
Chyba już nawet zaczął się przyzwyczajać do specyficznej woni Lunathii. Ale... Dlaczego tak pachnie?
Może to już przez dość sędziwy wiek? Ten głos i tak dalej. Coś jednak nie pasowało mu do wyobrażenia sobie nowej znajomej jako staruszki. Zielony wyrwał się na chwilę z niemego gapienia się w świat za szybką połączonego z jakże głębokimi przemyśleniami o naturze tajemniczej towarzyszki.
- To dla mnie obojętne, byle gdzieś gdzie dadzą mi spokój. - Odpowiedział na pytanie dokąd zmierza. Niestety, ale to jego najważniejszy warunek. Byle tylko udało się przesiedzieć kilka dni.

Bell - 2014-05-28 00:40:48

- Oboje jesteście mutantami? Czyście się na coś pochorowali? - Zagaiła spoglądając na nich, nie na ulicę...
Bo jakby na to nie spojrzeć - na takim pustkowiu nie mogło się stać nic złego, prawda?
Właśnie wyjechali z tej mieściny. Droga była prosta, a w okolicy ani śladu żywej duszy.
Nie licząc rzecz jasna miejscowości, którą zostawiali za swoimi plecami... Tylko.. Azalii to nie interesowało. Ona i tak nigdy nie spoglądała za siebie. W ten sposób żyło się łatwiej, w ten sposób ze zdecydowaną prostotą można było zostawić przykre sprawy za sobą... A trzeba wam wiedzieć, ze panna Linda żyła raczej tym, co miało się wydarzyć w przyszłości. Jej aspiracją było ocalenie Ziemi i... inne tego typu pierdoły.
- Masz szczęście, też jadę do stolicy. - Poinformowała Lunę. – Ale truciznę i tak chętnie przyjmę. Wszystko się przyda. Można wiedzieć na cholerę się tam pchasz?
Jedną rękę poczęła grzebać w kieszeniach spodni, by w końcu odnaleźć sfatygowaną paczkę fajek. Jedną z nich zaraz wcisnęła między wargi.. I na moment nawet wypuściła z czułych objęć palców kierownicę - po to by papierosa odpalić. Zaciągnęła się dymem i rzuciła fajki w w stronę Zielonego.
- Częstuj się i podaj dalej.
Jakby na to nie spojrzeć nic tak jak tytoń nie uspokajało skołatanych nerwów...
No może jeszcze melisa.
Ale Azalia melisy nie miała na składzie. Niestety.
Wypuściła spomiędzy warg smugę dymu. I kierowała ją w uchyloną lekko szybę. Nie zamierzała z kampera robić komory gazowej.

Lunathia - 2014-05-28 01:00:52

Może i nie zamierzała robić z kampera komory gazowej, jednak i tak już tam trudno się oddychało z powodu zapachów wydzielanych przez Lunę. Poczekała chwilę, aż paczka dotrze i do niej i po chwili również zaciągnęła się głęboko. Co jak co, ale trucizn, czy toksyn, zanieczyszczających jej organizm nigdy nie skąpiła. No cóż... Co kto lubi.

- Tak. To mutacja. Niestety. Kara za grzechy, które niechcący musiałam popełnić, które przypadkiem rozgniewały Przecudną Anariel. Ale... Ona mnie ocali. I Ciebie też! - Tu zwróciła się do Elgara. - Uleczy Cię z Twojej choroby kiedy tylko w nią uwierzysz!  Właśnie po to jadę do stolicy. By nieść dobrą wieść, by zasiać ziarno nadziei w umęczonych, smutnych duszach osób dotkniętych mutacjami.
- Wznośmy ręce ku Anariel i dziękujmy jej, za Trudną Miłość, którą nas obdarza i prośmy o siłę w walce ze Złem, jakim są mutacje i Moloch! - Zawołała. No cóż... nikt nie mówił, że jest przyjemną towarzyszką podróży.
Zamilkła, najwyraźniej czekając, aż się do niej przyłączą.

Frodo - 2014-05-28 02:57:24

Nie palił, paczka fajek którą dostał od właścicielki furgonetki dla złomiarzy została przekazana tylko dalej. Ale staruszka zapaliła i cóż, nie cały dym wędrował za okno. Chociaż może to i lepiej? Taka mieszanka zapachowa może okazać się łatwiejsza do przeżycia.  W końcu zapach fajek jest zdatniejszy do wąchania, a jest dość intensywny żeby nieco zamaskować inne zapachy.

Bardziej od fajek zaciekawiło go pytanie o mutacje, ale nim odpowiedział, Luna zaczęła mówić. Nie odpowiedziała, odpowiedzi są krótkie i na temat. Jak ona zaczęła mówić to aż oczy otworzył szerzej.
Anariel, grzech, kara!? Tego ostatniego nie powiedziała, ale tyle udało mu się wywnioskować z wypowiedzi kaznodziejki. Niech ktoś włączy radio! Przecież żadna Anariel nie ma wpływu na jego kolor! Chyba że byłaby wyjątkowo ładna! Wtedy by się zaczerwienił, ale zielony kolor jest wynikiem tylko tych popieprzonych eksperymentów na ludziach! Właśnie, trzeba by odpowiedzieć, choć nie wygląda na chorego to jednak wypada odpowiadać na zadane pytania. Podczas gdy Luna opowiadała historie o swojej bogini Anariel Elgar nachylił się nad Azalią i na ucho wyszeptał. - Takiego choróbska jeszcze nie było żeby tak wyglądać.

Bell - 2014-05-28 22:39:46

Milczała przez dłuższą chwilę... Można było nawet przypuszczać, że więcej jej nie interesuje, że dowiedziała się wszystkiego, czego chciała... Miała jeszcze kilka pytań - teraz jednak skupiała sie na wychwyceniu czegoś poza rzężeniem silnika kampera, którym jechali.
Powinna była zabić też barmana. Teraz pewnie wyśpiewa wszystkim czym uciekają, teraz pewnie dość szybko ich znajdą... Dlaczego temu nie zapobiegła? Zacisnęła mocniej dłoń na kierownicy po raz kolejny unosząc dłoń z papierosem ku ustom. Kolejny wdech, wydech... W pomieszczeniu robiło się naprawdę nieznośnie. Mdławy zapach Luny w połączeniu z wonią papierosów nie wpływał na nią zbyt dobrze.
Ściemniło się już, a szosę przed nimi oświetlała tylko jedna, sprawna żarówka z przodu samochodu... Choć może lepiej byłoby wyłączyć światło? Może lepiej byłoby się tu zatrzymać? Ile to już czasu minęło od ich ucieczki?
Azalia zjechała na pobocze, wyłączyła silnik.
- Biorę pierwszą zmianę. - Poinformowała jak gdyby oczywistym było o czym mówi.
W końcu w czasie ich wypadów przy granicy zawsze w nocy ktoś nie spał, zawsze ktoś czuwał.
- Prześpijcie się. Później obudzę Elgara.
I wyszła z samochodu. Po chwili dało się słyszeć kolejno cichy brzdęk i stukot.. Na dachu. Bo właśnie na dachu się Azalia rozsiadła między nogami trzymając strzelbę, którą wyciągnęła z samochodu. Czuwała!

Lunathia - 2014-06-01 03:57:10

Osobą, której najmniej przeszkadzał obecny w kamperze zapach była oczywiście sama Lunathia. Co gorsza, ta smrodliwa mieszanka nawet jej odpowiadała. Tak bardzo przypominała o stronach z których pochodzi...

Zaczęła swój kaznodziejski wywód, ale widząc brak zainteresowania u swoich towarzyszy podróży zamilkła mocno niepocieszona. Nie lubiła, gdy ją ignorowano, ale z drugiej strony... co się odwlece, to nie uciece. I tak ich przekona do uznania Znakomitej Anariel za Zbawczynię tego zagubionego świata. Jak nie teraz, to później: mówi się trudno i żyje się dalej. Nie ma czym się przejmować.

Wyjrzała niepewnie za okno, próbując wypatrzeć krasnoludzki pościg, ale niestety jej wzrok nie był w stanie przebić mroków nocy. Zdarza się. Uszy tak samo pozostawały głuche na wszelakie podejrzane odgłosy.

- Wezmę ostatnią wartę. - Mruknęła, powoli układając się do snu, otoczona dusznym smrodem, zalegającym w samochodzie. Nie przejmowała się tym, że zostawiła Elgarowi najgorszą zmianę. Ziewnęła przeciągle, czując napływającą senność; w końcu od kilku dni nie zaznała snu, chodząc nafaszerowana jakimiś środkami pobudzającymi. Te prochy dawały niezłe efekty, ale tylko na krótką chwilę. Po dłuższym okresie czasu mocno wyniszczały organizm i dosłownie ścinały człowieka z nóg. Luthia wyciągnęła ze swojej podróżnej torby cienki, dziurawy koc i położyła się na nim przymykając oczy.

- A Ty, co takiego zrobiłeś, że jesteś cały zielony? Czym się naraziłeś Anariel? - Zapytała cicho, mocno zaspanym głosem, powoli usypiając.

www.fcbarcelona.pun.pl www.magicznahodowla.pun.pl www.dbworld.pun.pl www.waler-gym.pun.pl www.happyharvest.pun.pl